Budżet obywatelski w Białymstoku ma już 7 lat. Instytucja ta to – mówiąc najprościej – część budżetu miasta, o której decydują sami mieszkańcy. Budżet nazywany jest też partycypacyjnym, bo wybór projektów obywatelskich do finansowania powinna poprzedzać debata, podczas której mieszkańcy powinni ze sobą dyskutować, mówić o swoich potrzebach i tym samym uczyć się tego jak funkcjonuje miasto, dając także użyteczne wskazówki jego włodarzom i urzędnikom. Tyle z teorii. A jak jest w praktyce?
Przez lata swojego funkcjonowania białostocka wersja budżetu obywatelskiego przyjęła formę zwyczajnego konkursu. Przed głosowaniem na projekty brak jest publicznej dyskusji. A przecież deklarowanym celem stworzenia w Białymstoku budżetu obywatelskiego było włączenie wszystkich grup społecznych w proces współodpowiedzialności za miasto, zwiększenie przejrzystości wydatkowania finansów gminy i budowanie właściwych postaw obywatelskich. Można to jednak osiągnąć tylko jeżeli cały mechanizm będzie sprawnie funkcjonował. Widać to dobrze na przykładzie wyłaniania projektów do finansowania. Mieszkańcy zgłaszają projekty, potem następuje etap weryfikacji i głosowanie. To stanowczo zbyt mało, żeby mówić o budowaniu kapitału społecznego, co teoretycznie jest podstawowym powodem dla którego budżet jest wdrażany.
W publikacji “Standardy procesów budżetu partycypacyjnego w Polsce” wydanej przez Fundację Pracownia Badań i Innowacji Społecznych „Stocznia”, wśród kanonicznych zasad BO znajdziemy m.in. zapewnienie przestrzeni do deliberacji (debaty) z udziałem mieszkańców. Zdaniem autorów tej pracy zbiorowej: Budżet partycypacyjny nie powinien sprowadzać się jedynie do plebiscytowego wyboru pomiędzy konkurującymi projektami. Wyłonienie projektów do realizacji powinno być efektem wcześniejszej debaty pomiędzy mieszkańcami nad potrzebami i priorytetami ich lokalnej wspólnoty. Inną zasadą jest wspieranie aktywności mieszkańców, w myśl której: Proces budżetu partycypacyjnego powinien opierać się na aktywności samych mieszkańców i stwarzać im jak najwięcej okazji i przestrzeni do współdziałania, m.in. w dyskusji o lokalnych potrzebach, współpracy przy przygotowywaniu projektów, rozmowie o priorytetach wydatkowych i budowaniu poparcia dla poszczególnych propozycji na etapie wyboru projektów do realizacji. Jak to się ma do budżetu w naszym mieście? Nijak.
Zastrzeżeń jest niestety więcej. Jedną z nich jest ogólnodostępność realizowanych z budżetu projektów. Czy zakup strojów dla orkiestry szkolnej, który pojawił się w jednej z edycji, spełnia to kryterium? W innym z kolei wnioskodawca zaproponował “Modernizację szatni i podpiwniczenia” w jednej ze szkół podstawowych. Uważam inicjatywy szkolne za jak najbardziej potrzebne, ale inwestycje te powinny być realizowane przez Urząd Miasta w ramach normalnego budżetu gminy. Szkoły nauczyły się, że budżet partycypacyjny to dobra metoda na “łatanie” swoich potrzeb. Przed głosowaniem tworzą się “spółdzielnie” czyli zorganizowane grupy skupione wokół instytucji, które zdobywają przewagę w danej edycji. Bez właściwych regulacji może dojść do wykluczenia, bądź zdominowania całego procesu przez jedną lub kilka grup i wtedy taki budżet lepiej nazwać budżetem szkolnym, a nie obywatelskim. Będzie uczciwiej.
Podsumowując: debata, włączenie wykluczonych grup społecznych, dyskusja między urzędem a obywatelami, poszukiwanie rozwiązań i ewaluacja muszą być podstawowymi elementami, aby zaangażowanie i udział mieszkańców w rozwoju miasta było rzeczywiste, a nie częściowe czy wykluczające. Budżet obywatelski nie jest receptą na wszystko, ale i tak powinno się korzystać z niego mądrze. Niestety w Białymstoku jego potencjał pozostaje do dnia dzisiejszego niewykorzystany.