... ...

Dlaczego w Białymstoku nie będzie drzew?

Teza bardzo śmiała, ale niestety dość prawdopodobna przy głównych ulicach Białegostoku, biorąc pod uwagę sposób...

Monika Pietkiel

9 września 2021 • publicystyka

Teza bardzo śmiała, ale niestety dość prawdopodobna przy głównych ulicach Białegostoku, biorąc pod uwagę sposób traktowania drzew przy okazji niektórych inwestycji w naszym mieście.

Już wiele lat temu na ulicy Lipowej zaczęły zamierać lipy. Zdecydowano się wtedy na założenie systemu nawadniającego przy nowych nasadzeniach. Brawo. Nawodniono, pozbyto się parkingów, w stosunku do reszty tematu nabieram wody w usta. Lipy jakoś żyją, z naciskiem na „jakoś”. To reprezentacyjna ulica naszego miasta, nikt nie wyobraża sobie ulicy Lipowej bez lip. Uratowanie tej wizji było kosztowne i pracochłonne. Nie rozumiem więc dlaczego z taką łatwością poświęcane są drzewa w innych miejscach Białegostoku. 

Ostatnia inwestycja na ulicy Zwycięstwa przelała czarę mojej goryczy. Przyczyni się ona w dalszej perspektywie do wycinki drzew, do jeszcze szybszego zalewania miasta wodami opadowymi i pogorszenia jakości życia w tym miejscu. Trawiaste resztki zieleni zamieniono w parkingi układając kostkę brukową do samego pnia drzew. Teraz drzewa wyrastają z betonu. Zielone przystanki, parki kieszonkowe czy łąki kwietne przynoszą wiele korzyści. Nie neguję zasadności tych inwestycji, ale czy PR wokół nich działań nie odwraca uwagi od bardzo wartościowych starych drzew, które są wycinane lub źle traktowane w innych miejscach? Nowe nasadzenia, które są nakazywane „w zamian” to zazwyczaj schludne, eleganckie, szczepione odmiany drzew, które nigdy nie rozwiną dużej korony. A w rzeczonej inwestycji wystarczyłoby na przykład zamiast betonowych kostek położyć betonowe kratownice, a parking wciąż pozostałby powierzchnią chłonną.

Drzewa na ul. Zwycięstwa – fot. własna.

Kiedy widzę kostkę brukową pod drzewem, dalej asfalt, a jeszcze dalej kolejną kostkę, żal i złość ściska mi gardło, bo widzę śmierć. Drzewa umierają powoli. Te, które idą na rzeź piłą motorową budzą społeczny sprzeciw, bo to nagła i brutalna śmierć dziejąca się na oczach ludzi. Dużo więcej drzew umiera w samotności, wysychają uśmiercone w bardziej wyrafinowany sposób. Już w szkole (a może jednak nie?) uczą nas, że wszystkie istoty do przeżycia potrzebują wody i pokarmu (czymkolwiek jest dla danej formy życia). Pamiętam z lekcji biologii, że człowiek bez wody potrafi przeżyć zaledwie kilka dni, bez jedzenia kilka tygodni, a bez tlenu zaledwie kilka minut. Zapomnieliśmy chyba skąd bierze się tlen… Tak, to wielkie fabryki nam go dostarczają. Fabryki zwane drzewami. Betonowe kratownice na miejscach parkingowych nie są cudownym rozwiązaniem dla drzewa, ale przynajmniej dają szansę przeżycia. Korzenie potrzebują wody, pokarmu i tlenu. Bez nich drzewo umrze, nie spektakularnie, jak te ścinane przez pilarzy, ale powoli. Może za rok, dwa lata, ale jego śmierć nadejdzie. Została przesądzona w momencie, kiedy ułożono betonowy chodnik do samego pnia.

Przyglądam się fajnym, medialnym i zielonym akcjom w mieście i popieram je całym sercem. Ale to tylko garść rodzynków w zakalcu. Obok, prawie każdego dnia, dzieją się przyrodnicze katastrofy. Nie wiem dlaczego, nie będę dociekała, w którym miejscu urzędowego łańcuszka decyzja-wykonawca pojawia się error i elementarny brak wiedzy. Nie może jednak być tak, że podcinamy sobie gałąź życia na której siedzimy. Jeżeli gdzieś zabrakło wiedzy – służę swoją. Gratis. Dla dobra ludzi mieszkających w mieście. Wiem jedno – aniołem stróżem drzewa w mieście powinien być urzędnik. Oczy i uszy powinien mieć w terenie, a mózg za biurkiem.

Z trwogą patrzę też jak prawie żadne drzewo podczas inwestycji budowlanych na terenie naszego miasta nie jest zabezpieczane. Kilka desek wokół pnia jest kpiną, kiedy odsłania się lub podcina korzenie, robi nasypy z ziemi budowlanej w okolicy bryły korzeniowej lub składuje ciężkie materiały budowlane w cieniu drzewa, które tworzy nie tylko pień i korona, ale też cały podziemny system. Czasami mam wrażenie, że przy inwestycjach obowiązuje zasada „co z oczu to i z serca”. To czego nie widać, bo jest schowane pod ziemią, nie zaprząta głowy wykonawcy inwestycji. Byle drzewo przeżyło do odbioru robót. I przeżyje, bo umiera powoli. A za rok czy dwa, kiedy trzeba będzie je wyciąć, nikt nie będzie pamiętał jak obchodzono się z nim podczas budowy. Wycięcia suchego drzewa nikt nie zakwestionuje.

Drzewa na placu budowy – fot. własna.

Badania wskazują, że „zielone ulice” i miasta kojarzą się ludziom z wyższym standardem i poziomem życia, działki przy zieleni są chętniej kupowane, a nieruchomości w zazielenionych miejscach szybciej zyskują na wartości. W takich miejscach jest także o 50-60 % mniej bakterii i pleśni, a ludzie zgodnie ze wskaźnikiem śmiertelności, na takich terenach żyją dłużej. Świadomość tych faktów jest powszechna, w Białymstoku, patrząc na realną działania wobec drzew, jakby trochę mniej.

Lubię nasze miasto, dlatego chciałabym, żeby dużo szybciej upowszechniały się tu dobre rzeczy. Mam wrażenie, że większość idei i rozwiązań dociera do nas jak echo, z opóźnieniem względem reszty świata, Europy, czy nawet Polski. Chciałabym, żeby zasada DNSH (ang. do no significant harm – nie czyń poważnych szkód) była stosowana już dziś. To zasada przyznawania środków unijnych w latach 2021-202. Oznacza ona, że każda inwestycja będzie oceniana pod kątem tego, czy nie jest nadmiernie szkodliwa z punktu widzenia klimatu i środowiska. Koniec z finansowaniem „betonozy”. Środki unijne będą dostępne dla działań, które łagodzą zaburzony obieg wody i stosunków hydrologicznych. Będą mogły być wydatkowane na ochronę zieleni wysokiej i tworzenie nowych nasadzeń przyulicznych zapewniających zacienienie i oczyszczające powietrze. Rekomendowane będzie też stosowanie przepuszczalnej nawierzchni umożliwiającej przenikanie wody ze spływu powierzchniowego do gruntu. Holenderskie miasta już od dawna mają obowiązek na terenach podlegających rewitalizacji pozostawić ok 10% więcej zieleni niż było przed rewitalizacją, a nowo powstające osiedla muszą na swoim terenie mieć 20-30% zieleni dostępnej publicznie. W wielu miejscach Polski, Europy, świata już od lat odwraca się proces „betonozy”, tymczasem u nas wciąż betonuje się drzewa.

Drzewa na ul. Zwycięstwa – fot. własna.

Drzewa są mieniem trwałym – majątkiem miasta i każde działanie na ich szkodę powinno budzić reakcję władz miasta. Jest wiele opracowań, również polskich, wskazujących jaką wartość finansową wnoszą i nie jest ona przeliczana na centymetry obwodu. Ogólnie znane są też niezwykłe właściwości drzew – obniżanie temperatury powietrza, absorpcji i spowalniania wód opadowych, a także oczyszczania powietrza. Przytoczę kilka liczb działających na wyobraźnię z badań przeprowadzonych w Warszawie: ok 1300 dużych drzew w ciągu roku wyprodukowało ponad 50 ton tlenu, zmagazynowało ponad 500 ton węgla, oczyściło powietrze z ponad 300 kg pyłów zawieszonych (tzw.PM2,5 i PM10), ponad 100 kg dwutlenku azotu i ok 16 kg dwutlenku siarki. Każdy wie ile paliwa spala jego samochód, ale mało kto wie ile tlenu do tego potrzebuje. W ciągu godzinnej jazdy samochód zużywa tyle tlenu co około 800 osób! Jak można więc pozbywać się producentów tlenu z parkingów? Nie tylko ludziom gorzej się będzie oddychało, ale i ukochane samochody będą gorzej jeździły. Jako właścicielka samochodu nie widzę różnicy w parkowaniu go na litym betonie, a przepuszczalnej kratownicy, ale za to widzę różnicę w parkowaniu na pełnym słońcu i w cieniu drzewa. Taki “zielony parking” to rzadki przykład sytuacji,w której da się pogodzić dobro drzew i interesy kierowców. Niestety na ul. Zwycięstwa go zabrakło.

Zobacz także

Jadłodzielnia na trudne czasy

Od blisko dwóch lat w Białymstoku funkcjonuje tzw. Jadłodzielnia - miejsce, do którego każdy może...
Piotr Kempisty

16 czerwca 2020 • publicystyka

Co z Programem Wydarzeń Kluczowych?

Cechą białostockiej kultury od zawsze było jej rozproszenie. W porównaniu do innych miast wojewódzkich, Białystok...
Radosław Puśko

12 czerwca 2020 • publicystyka